Terror - Dan Simmons
INNI O KSIĄŻCE:
Dan Simmons uchodzi za literackiego Midasa, który z nadzwyczajną swobodą lawiruje między gatunkami, każdorazowo zamieniając swoje pomysły w prozatorskie złoto. „Terror” nie jest tu wyjątkiem. Simmons sięgnął po autentyczny epizod brytyjskiej historii i przyprawił go grozą, uzyskując ten sam co zwykle, midasowy efekt.
Najnowsze dzieło Simmonsa to napisana z niezwykłym rozmachem i dbałością o szczegóły opowieść o legendarnej ekspedycji Sir Johna Franklina ku arktycznym wodom północnej Kanady. Dwa statki – Erebus i Terror – zostają uwięzione w lodzie, a ich załogi rozpoczynają dramatyczną walkę z zimnem, głodem, szkorbutem, podupadającym morale, chorobami, a przede wszystkim – z tajemniczym, siejącym grozę stworzeniem, które zabija uczestników wyprawy.
Simmons, opierając się na historycznych faktach i postaciach, buduje realistyczną, a przez to wstrząsającą powieść. W zdarzenia ze wszech miar prawdopodobne wplata jednak zagadkowe monstrum – Potwora z Lodu. Wobec grozy bezlitosnej Arktyki i wszelkich jej niebezpieczeństw, sięgnięcie po narzędzia fantastyki i nadwątlenie realistycznej konstrukcji wydaje się niezrozumiałe. Tym bardziej, że potwór rzadko wychodzi na scenę, grając raczej w „Terrorze” rolę drugoplanową. Wątpliwości ustępują jednak wraz z dotarciem do ostatnich stron, które całkowicie przewartościowują opowieść i nadają jej nowego znaczenia. Mile zaskoczony będzie każdy, kto w trakcie lektury niepokoił się, czy Simmons zdoła rozsądnie połączyć zagmatwane fantastyczne motywy.
O ile jednak żaden z wątków ani żadna z postaci nie wydaje się zbędna, o tyle można mieć zastrzeżenia co do konstrukcji powieści. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autor za szybko odkrył karty, wprowadzając na scenę potwora w całej jego okazałości. Niepokojem i niepewnością można było grać znacznie dłużej, z niewątpliwym pożytkiem dla dramaturgii. Wydaje się też, że zabrakło w „Terrorze” konsekwentnego budowania napięcia w oczekiwaniu na punkt kulminacyjny. Gdyby nie doskonały warsztat Simmonsa i liczne zwroty akcji, taka konstrukcja mogłaby skutkować monotonią i nudą.
Specyficzna jest też narracja – kolejne rozdziały snują opowieść z różnych perspektyw, przenosząc spojrzenie czytelnika na kolejnych bohaterów – komandora Francisa Croziera, dowódcę ekspedycji Sir Johna Franklina albo dzielnego lodomistrza Thomasa Blanky’ego, zaś wiele rozdziałów wypełniają zapiski pamiętników doktora Harry’ego Goodsira. Galeria postaci w powieści jest niezwykle szeroka i zróżnicowana, a ich losy – pełne niespodzianek, zagmatwane i naprawdę fascynujące. Poszczególne jednostki w starciu z ekstremalnym zimnem, wyczerpaniem i niebezpieczeństwami reagują w sposób ludzki – od upadku w podłość i okrucieństwo po autentyczny heroizm.
Rozbijając narrację i unikając skupienia się na jednym bohaterze, Simmons zaryzykował rozmycie głównego wątku, ale zyskał doskonałe narzędzie, z pomocą którego fenomenalnie zawiesza bieg wydarzeń, buduje napięcie, ilustruje wydarzenia z kilku punktów widzenia albo w dramatycznym momencie przenosi nagle akcję w przyszłość. Może w tej dynamicznej narracji, uciekającej od prostej liniowej opowieści, kryje się tajemnica liczącej 600 stron powieści, która ani przez chwilę nie nudzi?
Egzotyka arktycznej krainy, intrygujące zwyczaje eskimoskich mieszkańców Arktyki, Brytyjczycy walczący z niewyobrażalnym zimnem, historyczne tło wzbogacone wyjątkową wyobraźnią autora, fascynujące i zapadające w pamięć obrazy polarnych zórz, gwałtownych śnieżyc, statków uwięzionych w lodzie, miażdżonych z wolna w lodowym imadle – wszystko to sprawia, że „Terror” to porywająca opowieść z pogranicza literatury przygodowej, historycznej i grozy, którą czyta się z zapartym tchem, a zakończenie nadaje jej wymiar ciekawej refleksji o ludzkim życiu, nieodgadnionych ścieżkach losu, tajemnicach uczących pokory i mądrości.
Jest jeszcze jedna przyczyna, dla której czytelnikowi „Terroru” włos jeży się na głowie i tym razem nie jest to, niestety, powód do czytelniczych zachwytów. Otóż przeraża sposób, w jaki tę powieść wydano. Literówki, nieporęczny format, łamiący się grzbiet i miękka okładka, która nie radzi sobie z utrzymaniem w ryzach tak obszernej książki a estetycznie zdecydowanie ustępuje amerykańskiemu wydaniu.
Jest więc „Terror” podręcznikową ilustracją zasady, że nie należy oceniać książki po okładce. Bez względu na tegoroczne plany urlopowe, niewzięcie udziału w ekspedycji Sir Johna Franklina byłoby – proszę mi wierzyć – wielkim błędem.
Autor: Krzysztof Pochmara
Źródło: http://katedra.nast.pl/art.php5?id=3129
Nikt tego jeszcze nie skomentował.
Kanał RSS dla tego wpisu. TrackBack URL
Dodaj komentarz